23 lipca 2012

1. O kilka słów za dużo


            Wróciłam do mieszkania. Byłam potwornie zmęczona, zmarznięta na kość i miałam ochotę tylko na ciepły prysznic. Ten dzień był męczący. Nigdy nie przypuszczałam, by praca w przedszkolu była aż tak niebezpieczna. Męcząca – owszem, ale żeby zaraz ktoś próbował mnie zabić? Te małe dzieci są nieobliczalne. Nie można wierzyć ich słodkim uśmieszkom oraz pięknym oczkom. Dzisiaj boleśnie się o tym przekonałam.
            Rzuciłam torebkę na szafkę w przedpokoju, zrzuciłam z siebie ciepły, zimowy płaszcz i wsłuchiwałam się w głuchą ciszę, jaka panowała w mieszkaniu. Wyglądało na to, że jednak minęłam się ze swoim współlokatorem. Tym lepiej! Mogłam liczyć na odrobinę spokoju i chwilę relaksu. Później on wróci. Z całą pewnością sprowadzi znów swoich kolegów. Będą siedzieć do późnej nocy, a ja będę przewracać się z boku na bok, próbując zasnąć.
Czasem odnosiłam wrażenie, że jestem za dobra. To przecież było moje mieszkanie. Jeśli chciałam się wyspać – miałam do tego pełne prawo. Mogłam wyjść do salonu, wyprosić nieproszonych gości i cieszyć się spokojem. Problem polegał na tym, że praca w przedszkolu nauczyła mnie cierpliwości. Miała ona swoją granicę, ale nie została jeszcze przekroczona. Do tej pory tylko raz się wściekłam tak porządnie. Ale to była sytuacja wyjątkowa. Zastałam swojego narzeczonego z blondwłosą wywłoką w moim łóżku. Wydzierałam się na niego przez godzinę. Później wyrzuciłam jego rzeczy przez balkon, a na koniec wykopałam tego niewdzięcznego szczura z mieszkania. Sąsiadka z naprzeciwka stwierdziła że powinnam zrobić to już dawno. Podobno nie byliśmy dobrze dobraną parą.
Ciepła woda spływała po moim ciele. Przyjemnie parzyła skórę. W powietrzu unosił się zapach jagodowego żelu pod prysznic. Na krótką chwilę zapomniałam o zmartwieniach. Czekał mnie przecudowny weekend, który miałam spędzić samotnie, zakuwając do egzaminów, jakie czekały mnie podczas sesji zimowej. Ludzie powinni się kształcić. Ja nie miałam wyboru. Dyrektorka przedszkola stwierdziła, że przyda się przedszkolanka, która uczyć będzie dzieci jakiegoś innego języka, niż angielskiego. To miało podnieść prestiż placówki, czy coś. Koniec końców, zostałam wyznaczona do podjęcia dodatkowych studiów. Zdecydowałam się na hiszpański. Kiedyś przecież uczyłam się tego języka.
W szlafroku i z ręcznikiem na głowie udałam się do kuchni. Zajrzałam do lodówki. Jak zwykle mój współlokator nie zrobił zakupów. A prosiłam. Napisałam nawet karteczkę i przykleiłam ją na lustro w przedpokoju. Miał praktycznie cały dzień, by pójść do Biedronki, która mieściła się zaledwie dwa kroki od naszego bloku. Nie pozostało mi nic innego, jak zrobić sobie kanapkę z masłem orzechowym.
- Jaga, już jestem – słowa te towarzyszyły trzaśnięciu drzwiami od mieszkania. Zerknęłam na zegarek. Kto by pomyślał, że zwykły prysznic potrafi zabrać kobiecie blisko godzinę.
- Czy możesz nie trzaskać drzwiami? – Mruknęłam. Jemu można powtarzać to do znudzenia. – Co tak wcześnie dzisiaj?
- Bernardi miał dobry humor i odpuścił nam drugą część treningu.
            Szatyn rzucił torbę treningową na środku salonu, podszedł do mnie i porwał moją kanapkę. Zgromiłam go spojrzeniem. Mógł sobie być tym cudownym siatkarzem, reprezentantem Polski i bożyszczem nastolatek, ale nie powinien zachowywać się jak rozkapryszona gwiazdka.
- Nie zrobiłeś zakupów.
- Nie miałem do tego głowy – warknął. Była tylko jedna rzecz, a właściwie osoba, która miała na niego tak negatywny wpływ. W jednej chwili przeszła mi cała złość. Położyłam dłoń na jego ramieniu. Na krótką chwilę przymknął powieki.
- Misiek, nie powinieneś ulegać presji. Oboje się zgodziliście na takie, a nie inne warunki...
- To nie takie proste. Diana w dalszym ciągu twierdzi, że to co się wydarzyło, to moja wina.
            Zagryzłam dolną wargę. Michał nieczęsto się zwierzał ze swojej przeszłości. Chociaż przyjaźnię się z nim od pięciu lat, to w dalszym ciągu niewiele o nim wiem. Dopiero gdy mi zaufał dowiedziałam się, że ma córkę. To był szok. Mój idealny przyjaciel zaliczył wpadkę, gdy miał siedemnaście lat. Razem z tą całą Dianą był na imprezie urodzinowej kolegi z liceum. Alkohol lał się strumieniami. Byli całkiem nieźle wstawieni, gdy poszli razem do łóżka. No, a dziewięć miesięcy później na świecie pojawiła się mała Dominika. Diana od samego początku robiła wszystko, by ograniczyć kontakty małej z ojcem. Po jakimś czasie przestało mu zależeć.
- Chciałbym być dobrym ojcem – westchnął ciężko, podpierając się brodą o blat stolika. Wyglądał jak zbity pies. Żałował wielu rzeczy, ale najbardziej tego, że tak łatwo się poddał.
- Dobry ojciec odwiedza swoje dziecko częściej niż raz w miesiącu, ale to przecież nie jest twoja wina. To Diana...
- Nie można wszystkiego na nią zwalić. Gdybym tylko chciał, to byłbym teraz razem z nią, a Nika by miała prawdziwego ojca.
- Oj Kubiak, Kubiak. Jeszcze nie jest za późno na zmiany.
            Zaśmiałam się cicho, klepiąc przyjaciela po głowie. Przechodził w swoim życiu trudny okres i wyglądało na to, że na jakiś pokręcony sposób jestem mu potrzebna. Chociaż mieszkał ze mną już od miesiąca, to jeszcze nie miałam go dość. W prawdzie każdego dnia zapewniał mnie, że już szuka własnego mieszkania, ale nie przypuszczałam, by chciał się szybko wyprowadzić.
- Jagoda, a może chcesz pojechać ze mną do tych Kielc?
            Propozycja Michała trochę mnie zaskoczyła. Przez krótką chwilę, ale i tak! A mnie nie łatwo zaskoczyć. Jako przedszkolanka przecież widziałam prawie wszystko.
- Nie ma mowy! Nie będziesz mnie plątać w sprawy między tobą, a Dianą – zawyrokowałam, ruszając w stronę swojego pokoju. – Nie będziesz mnie wykorzystywać, Kubiak! Już i tak wystarczająco dużo dla ciebie zrobiłam.
            Nie chciałam mu tego wypomnieć, ale trudno. Stało się.
            Brawo Kilniewicz, ty zawsze wiesz co powiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz