Wróciłam do
mieszkania. Byłam potwornie zmęczona, zmarznięta na kość i miałam ochotę tylko
na ciepły prysznic. Ten dzień był męczący. Nigdy nie przypuszczałam, by praca w
przedszkolu była aż tak niebezpieczna. Męcząca – owszem, ale żeby zaraz ktoś
próbował mnie zabić? Te małe dzieci są nieobliczalne. Nie można wierzyć ich
słodkim uśmieszkom oraz pięknym oczkom. Dzisiaj boleśnie się o tym przekonałam.
Rzuciłam
torebkę na szafkę w przedpokoju, zrzuciłam z siebie ciepły, zimowy płaszcz i
wsłuchiwałam się w głuchą ciszę, jaka panowała w mieszkaniu. Wyglądało na to,
że jednak minęłam się ze swoim współlokatorem. Tym lepiej! Mogłam liczyć na
odrobinę spokoju i chwilę relaksu. Później on wróci. Z całą pewnością sprowadzi
znów swoich kolegów. Będą siedzieć do późnej nocy, a ja będę przewracać się z
boku na bok, próbując zasnąć.
Czasem odnosiłam
wrażenie, że jestem za dobra. To przecież było moje mieszkanie. Jeśli chciałam
się wyspać – miałam do tego pełne prawo. Mogłam wyjść do salonu, wyprosić
nieproszonych gości i cieszyć się spokojem. Problem polegał na tym, że praca w
przedszkolu nauczyła mnie cierpliwości. Miała ona swoją granicę, ale nie
została jeszcze przekroczona. Do tej pory tylko raz się wściekłam tak
porządnie. Ale to była sytuacja wyjątkowa. Zastałam swojego narzeczonego z
blondwłosą wywłoką w moim łóżku. Wydzierałam się na niego przez godzinę.
Później wyrzuciłam jego rzeczy przez balkon, a na koniec wykopałam tego
niewdzięcznego szczura z mieszkania. Sąsiadka z naprzeciwka stwierdziła że powinnam
zrobić to już dawno. Podobno nie byliśmy dobrze dobraną parą.
Ciepła woda spływała
po moim ciele. Przyjemnie parzyła skórę. W powietrzu unosił się zapach
jagodowego żelu pod prysznic. Na krótką chwilę zapomniałam o zmartwieniach.
Czekał mnie przecudowny weekend, który miałam spędzić samotnie, zakuwając do
egzaminów, jakie czekały mnie podczas sesji zimowej. Ludzie powinni się
kształcić. Ja nie miałam wyboru. Dyrektorka przedszkola stwierdziła, że przyda
się przedszkolanka, która uczyć będzie dzieci jakiegoś innego języka, niż
angielskiego. To miało podnieść prestiż placówki, czy coś. Koniec końców,
zostałam wyznaczona do podjęcia dodatkowych studiów. Zdecydowałam się na
hiszpański. Kiedyś przecież uczyłam się tego języka.
W szlafroku i z
ręcznikiem na głowie udałam się do kuchni. Zajrzałam do lodówki. Jak zwykle mój
współlokator nie zrobił zakupów. A prosiłam. Napisałam nawet karteczkę i
przykleiłam ją na lustro w przedpokoju. Miał praktycznie cały dzień, by pójść
do Biedronki, która mieściła się zaledwie dwa kroki od naszego bloku. Nie
pozostało mi nic innego, jak zrobić sobie kanapkę z masłem orzechowym.
- Jaga, już jestem – słowa te
towarzyszyły trzaśnięciu drzwiami od mieszkania. Zerknęłam na zegarek. Kto by
pomyślał, że zwykły prysznic potrafi zabrać kobiecie blisko godzinę.
- Czy możesz nie trzaskać drzwiami? –
Mruknęłam. Jemu można powtarzać to do znudzenia. – Co tak wcześnie dzisiaj?
- Bernardi miał dobry humor i odpuścił
nam drugą część treningu.
Szatyn
rzucił torbę treningową na środku salonu, podszedł do mnie i porwał moją
kanapkę. Zgromiłam go spojrzeniem. Mógł sobie być tym cudownym siatkarzem,
reprezentantem Polski i bożyszczem nastolatek, ale nie powinien zachowywać się
jak rozkapryszona gwiazdka.
- Nie zrobiłeś zakupów.
- Nie miałem do tego głowy – warknął.
Była tylko jedna rzecz, a właściwie osoba, która miała na niego tak negatywny
wpływ. W jednej chwili przeszła mi cała złość. Położyłam dłoń na jego ramieniu.
Na krótką chwilę przymknął powieki.
- Misiek, nie powinieneś ulegać presji. Oboje
się zgodziliście na takie, a nie inne warunki...
- To nie takie proste. Diana w dalszym
ciągu twierdzi, że to co się wydarzyło, to moja wina.
Zagryzłam
dolną wargę. Michał nieczęsto się zwierzał ze swojej przeszłości. Chociaż
przyjaźnię się z nim od pięciu lat, to w dalszym ciągu niewiele o nim wiem.
Dopiero gdy mi zaufał dowiedziałam się, że ma córkę. To był szok. Mój idealny
przyjaciel zaliczył wpadkę, gdy miał siedemnaście lat. Razem z tą całą Dianą
był na imprezie urodzinowej kolegi z liceum. Alkohol lał się strumieniami. Byli
całkiem nieźle wstawieni, gdy poszli razem do łóżka. No, a dziewięć miesięcy
później na świecie pojawiła się mała Dominika. Diana od samego początku robiła
wszystko, by ograniczyć kontakty małej z ojcem. Po jakimś czasie przestało mu
zależeć.
- Chciałbym być dobrym ojcem – westchnął
ciężko, podpierając się brodą o blat stolika. Wyglądał jak zbity pies. Żałował
wielu rzeczy, ale najbardziej tego, że tak łatwo się poddał.
- Dobry ojciec odwiedza swoje dziecko
częściej niż raz w miesiącu, ale to przecież nie jest twoja wina. To Diana...
- Nie można wszystkiego na nią zwalić.
Gdybym tylko chciał, to byłbym teraz razem z nią, a Nika by miała prawdziwego
ojca.
- Oj Kubiak, Kubiak. Jeszcze nie jest za
późno na zmiany.
Zaśmiałam
się cicho, klepiąc przyjaciela po głowie. Przechodził w swoim życiu trudny
okres i wyglądało na to, że na jakiś pokręcony sposób jestem mu potrzebna.
Chociaż mieszkał ze mną już od miesiąca, to jeszcze nie miałam go dość. W
prawdzie każdego dnia zapewniał mnie, że już szuka własnego mieszkania, ale nie
przypuszczałam, by chciał się szybko wyprowadzić.
- Jagoda, a może chcesz pojechać ze mną
do tych Kielc?
Propozycja
Michała trochę mnie zaskoczyła. Przez krótką chwilę, ale i tak! A mnie nie
łatwo zaskoczyć. Jako przedszkolanka przecież widziałam prawie wszystko.
- Nie ma mowy! Nie będziesz mnie plątać w
sprawy między tobą, a Dianą – zawyrokowałam, ruszając w stronę swojego pokoju.
– Nie będziesz mnie wykorzystywać, Kubiak! Już i tak wystarczająco dużo dla
ciebie zrobiłam.
Nie
chciałam mu tego wypomnieć, ale trudno. Stało się.
Brawo Kilniewicz, ty zawsze wiesz co
powiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz