Mój
współlokator chodził obrażony przez trzy następne dni. Tak właściwie, to tylko
przez poniedziałek musiałam znosić jego humorki, bo cały weekend siedział w
Kielcach. Grali z miejscową drużyną mecz. Rozgrywki wkraczały w decydującą
fazę. A tak przynajmniej słyszałam od Miśka, zanim się śmiertelnie obraził.
Nie znałam się na
siatkówce. I może właśnie dlatego nie byłam w stanie tak dobrze zrozumieć
Kubiaka. Starałam się, ale zazwyczaj z marnym skutkiem. Gdy przed dwoma laty
doznał poważnej kontuzji, chciałam być przy nim. Nie potrafiłam znieść jednak
tych ciągłych narzekań. Opowiadał o końcu kariery. Ciągle to samo. Szybko
wymiękłam. Poza tym miał przy sobie Monikę. Wtedy jeszcze nie miała zielonego
pojęcia, że Michał ma córkę. No cóż... po sześciu latach związku zdobył się na
powiedzenie prawdy. Głównie za moją namową. Myślałam, że Monika zrozumie.
Pomyliłam się. To właśnie dlatego mieszkałam razem z Miśkiem, który częściową
winą o koniec swojego związku obarczał mnie.
W przedszkolu musiałam
tego dnia znosić humorki pani dyrektor oraz dwójki niezadowolonych rodziców.
Jakby to była moja wina, że zatrudnione zostały marne kucharki. Później okazało
się, iż trójka maluchów może mieć ospę. Ogólnie było sporo biegania,
telefonowania i marudzenia. Gdy czas mojej pracy dobiegł końca – odetchnęłam z
ulgą. Kochałam tą pracę, uwielbiałam spędzać czas z dziećmi. Gorzej z tym
wszystkim, co działo się dookoła.
- Jadźka! – Do moich uszu dotarł znajomy
głos. Opatuliłam szyję szalikiem i zaczęłam rozglądać się za owym osobnikiem.
Zbyszek
Bartman stał oparty nonszalancko o maskę swojego czarnego Audi. Dłonie schowane
miał w kieszeni czarnej, puchowej kurtki. Taką samą miał Misiek. Dostali je od
klubu i wyglądali w nich całkiem znośnie.
Niepewnym
krokiem podeszłam do Bartmana.
- Co tutaj robisz?
- Dowiedziałem się, że pracę kończysz o
czternastej, więc przyjechałem po ciebie – uśmiechnął się szeroko. O tak,
podstęp! Bo przecież siatkarzom nie można ufać. Nie zaproponują od siebie
niczego bez ukrytego haczyka. Zdążyłam się przyzwyczaić.
- Przyjechałeś po mnie, bo?
- Mam dość marudzącego Kubiaka. Od kiedy
z tobą nie rozmawia, jest po prostu nie do wytrzymania.
- Minęły zaledwie trzy dni –
przypomniałam Bartmanowi, który zawsze wiedział wszystko o wszystkim. – Nie
może być tak źle.
- Co ty, Kubiaka nie znasz?
- Tego co ja znam, trudno zmusić do
zwierzeń. Nie powiesz mi więc, że to jest jakiś problem.
Zbyszek
nie chciał już dłużej słuchać. Otworzył drzwi samochodu po stronie pasażera i
wymownym gestem zaprosił do środka. Zawahałam się. Stąd do domu miałam jakieś
piętnaście minut piechotą. Było potwornie zimno. Kto by pomyślał, że
temperatura w grudniu potrafi spaść do dwudziestu kresek poniżej zera.
Zdecydowałam się więc na ten zbyszkowy transport.
Po
jakichś trzech minutach zorientowałam się, że nie jedziemy w stronę mojego
domu. Bartman wiózł mnie na halę. Za jakieś pół godziny miał rozpocząć się
trening. Najwidoczniej to właśnie tam miałam pogodzić się z Miśkiem. Ja bym z
tego nie robiłam wielkiego problemu. Przecież w końcu byłoby jak dawniej. Nie
potrafiliśmy się na siebie obrażać.
Domyślałam
się, że ta małomówność Michała wynika z czegoś zupełnie innego. Owszem,
powiedziałam kilka słów za dużo wieczorem, przed jego wyjazdem, ale to nie był
powód do zapuszczania focha. Chociaż chciał, bym tak myślała.
Musiał spotkać się z Dianą. Dlatego przez
cały poniedziałek był przybity i małomówny. Pewnie ta jędza kolejny raz na
niego naskoczyła, a on nie miał serca powiedzieć jej, że to nie jest jego wina.
Na
hali Jastrzębskiego Węgla bywałam przynajmniej raz w miesiącu. Nie kręciło mnie
oglądanie chłopaków na treningach, ale podczas meczu to już inna sprawa. Michał
na początku października zapewnił mi stałe miejsce w loży vipów. Jakiś czas
temu oglądałam mecze w towarzystwie Moniki. Zawsze dobrze się dogadywałyśmy.
Dlatego też myślałam, że chociaż trochę ją znam.
- Jagoda! Moja Jagódkaaaaa! – Zawył
Gawryszewski, a po której chwili tkwiłam już w jego ramionach. – Coś dawno się
nie widzieliśmy.
- Jakoś nie było okazji – uśmiechnęłam
się do siatkarza. – I nie myśl, że teraz przybyłam tu dobrowolnie.
Gawryszewski
spojrzał na mnie pytająco. Wyjaśniłam więc, że Bartman ma dość swojego
przyjaciela, któremu najwidoczniej potrzebna jest spowiedź.
Na
halę wkroczył Bernardi. Gdy jego wzrok padł na moją skromną osóbkę zaczął się
śmiać, że klub wreszcie zatrudnił przedszkolankę do tych niewychowanych i
rozwydrzonych chłopców. Rzeczywiście, czasem zachowywali się gorzej niż moi
podopieczni. Niejednokrotnie miałam ochotę zabrać siatkarzy do przedszkola i im
to udowodnić. Kiedy chciałam wprowadzać swój plan w życie, za każdym razem
dochodziłam do wniosku, że mogą jednak mieć zły wpływ na maluchy.
- To gdzie ten Misiek? – Szepnęłam do
Zbyszka, rozglądając się przy tym po hali. Przyjmujący wskazał głową na ławkę
stojącą w odległym kącie. Nic dziwnego, że od razu go nie zauważyłam. Technikę kamuflażu
opracowaną miał do perfekcji. – No dobra, to idę sobie z nim poważnie
porozmawiać. Trzymaj kciuki i niech trener nam nie przeszkadza – dodałam
konspiracyjnym szeptem. Po uśmiechu Bartmana stwierdziłam, że mogę być o to
spokojna.
Misiek
wyglądał na zmęczonego życiem. Wzrokiem patrzył gdzieś w dal, totalnie
ignorując moją osobę. Nie robił tego specjalnie. Kubiak nigdy nikogo nie
ignoruje. To był dla mnie kolejny argument potwierdzający tezę: Diana to zła kobieta i robi wszystko, by
mojego przyjaciela zgnębić, dobić, a później z chęcią będzie trącać jego ciało
patykiem.
- Cześć – zaczęłam nieśmiało, siadając na
podłodze. – Chcesz pogadać?
- Nie.
- A chcesz uczestniczyć dzisiaj w
treningu?
- Nie.
- Michał, jaki ty dzisiaj wygadany –
zironizowałam. Dopiero po tych słowach spojrzał mi prosto w oczy. Natychmiast
miałam ochotę go przytulić, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Jako
dobra przyjaciółka musiałam udawać, że w dalszym ciągu jestem na niego zła. Tak
najlepiej zmusić Kubiaka do rozmowy.
Nie
tym razem. Słysząc gwizdek trenera podniósł się z ławki, wyminął mnie i
dołączył do kolegów. Westchnęłam z irytacją. Kiedy Zbyszek posłał mi pytające
spojrzenie, mogłam jedynie wzruszyć ramionami. Trzeba było załatwić sprawę
inaczej.
Pomachałam
jastrzębianom na do widzenia i opuściłam halę. Już ja dobrze wiedziałam, jak
zmusić Miśka do mówienia. Nie mógł przecież dusić tego wszystkiego w sobie. To
nie będzie miało dobrego wpływu na niego samego, ani na jego grę. Tak, można
powiedzieć, że w jakimś sensie troszczyłam się o drużynę Jastrzębskiego Węgla.
Kiedy
spędzam czas w kuchni, zawsze włączam radio i ustawiam na maksymalną głośność.
Nie dość, że całą energię wkładam w gotowanie, to jeszcze dochodzi do tego
dziki, szaleńczy taniec. Mój były twierdził, że w takim wydaniu jestem
najseksowniejsza. Jak się przekonałam później: nie można wierzyć w ani jedno,
jego słowo. Kobieta umorusana mąką przecież nie może wyglądać seksownie.
Piekłam
babeczki czekoladowe z budyniem dla mojego cudownego przyjaciela. Kochał
słodycze. I wino. W drodze powrotnej do domu wpadłam więc do monopolowego,
gdzie dostałam butelkę słodkiego, czerwonego wina. Ekspedientka je zachwalała.
Miałam nadzieję, że Miśkowi będzie smakować.
Babeczki
znalazły się w piekarniku, zabrałam się za sprzątanie, a w radiu leciała
piosenka z Piratów z Karaibów. Nie
mogłam się powstrzymać. Ze ścierką w ręku śmiało wyginałam swoje ciało zupełnie
nieświadoma tego, iż ktoś bacznie mi się przygląda od jakichś dwóch minut.
- Ty jesteś niesamowita – omal nie padłam
na zawał, gdy usłyszałam głos Miśka. Oparłam się o kuchenne szafki i ciężko
dyszałam.
- Czy ty chcesz mnie zabić?
- Jeszcze nie – uśmiechnął się, ale jakoś
tak smutno. – Przydasz się jeszcze kiedyś.
- Myślę, że to „kiedyś” nastąpi znacznie
szybciej, niż myślisz.
Kubiak
poszedł wziąć prysznic, a ja w tym czasie doprowadziłam całą kuchnię do
porządku. Po dwudziestu minutach piekarnik wydał z siebie cichy dźwięk
oznajmiający, że czas najwyższy wyciągnąć babeczki. Założyłam rękawice,
chwyciłam gorącą blachę i ułożyłam ją na kuchence. Pozostało poczekać aż
ostygną, by posypać je cukrem pudrem.
Czekał
nas fantastyczny wieczór z dobrym winem, czekoladowymi babeczkami i nastrojową
muzyką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz