23 lipca 2012

2. Co ty, Kubiaka nie znasz?


            Mój współlokator chodził obrażony przez trzy następne dni. Tak właściwie, to tylko przez poniedziałek musiałam znosić jego humorki, bo cały weekend siedział w Kielcach. Grali z miejscową drużyną mecz. Rozgrywki wkraczały w decydującą fazę. A tak przynajmniej słyszałam od Miśka, zanim się śmiertelnie obraził.
Nie znałam się na siatkówce. I może właśnie dlatego nie byłam w stanie tak dobrze zrozumieć Kubiaka. Starałam się, ale zazwyczaj z marnym skutkiem. Gdy przed dwoma laty doznał poważnej kontuzji, chciałam być przy nim. Nie potrafiłam znieść jednak tych ciągłych narzekań. Opowiadał o końcu kariery. Ciągle to samo. Szybko wymiękłam. Poza tym miał przy sobie Monikę. Wtedy jeszcze nie miała zielonego pojęcia, że Michał ma córkę. No cóż... po sześciu latach związku zdobył się na powiedzenie prawdy. Głównie za moją namową. Myślałam, że Monika zrozumie. Pomyliłam się. To właśnie dlatego mieszkałam razem z Miśkiem, który częściową winą o koniec swojego związku obarczał mnie.
W przedszkolu musiałam tego dnia znosić humorki pani dyrektor oraz dwójki niezadowolonych rodziców. Jakby to była moja wina, że zatrudnione zostały marne kucharki. Później okazało się, iż trójka maluchów może mieć ospę. Ogólnie było sporo biegania, telefonowania i marudzenia. Gdy czas mojej pracy dobiegł końca – odetchnęłam z ulgą. Kochałam tą pracę, uwielbiałam spędzać czas z dziećmi. Gorzej z tym wszystkim, co działo się dookoła.
- Jadźka! – Do moich uszu dotarł znajomy głos. Opatuliłam szyję szalikiem i zaczęłam rozglądać się za owym osobnikiem.
            Zbyszek Bartman stał oparty nonszalancko o maskę swojego czarnego Audi. Dłonie schowane miał w kieszeni czarnej, puchowej kurtki. Taką samą miał Misiek. Dostali je od klubu i wyglądali w nich całkiem znośnie.
            Niepewnym krokiem podeszłam do Bartmana.
- Co tutaj robisz?
- Dowiedziałem się, że pracę kończysz o czternastej, więc przyjechałem po ciebie – uśmiechnął się szeroko. O tak, podstęp! Bo przecież siatkarzom nie można ufać. Nie zaproponują od siebie niczego bez ukrytego haczyka. Zdążyłam się przyzwyczaić.
- Przyjechałeś po mnie, bo?
- Mam dość marudzącego Kubiaka. Od kiedy z tobą nie rozmawia, jest po prostu nie do wytrzymania.
- Minęły zaledwie trzy dni – przypomniałam Bartmanowi, który zawsze wiedział wszystko o wszystkim. – Nie może być tak źle.
- Co ty, Kubiaka nie znasz?
- Tego co ja znam, trudno zmusić do zwierzeń. Nie powiesz mi więc, że to jest jakiś problem.
            Zbyszek nie chciał już dłużej słuchać. Otworzył drzwi samochodu po stronie pasażera i wymownym gestem zaprosił do środka. Zawahałam się. Stąd do domu miałam jakieś piętnaście minut piechotą. Było potwornie zimno. Kto by pomyślał, że temperatura w grudniu potrafi spaść do dwudziestu kresek poniżej zera. Zdecydowałam się więc na ten zbyszkowy transport.
            Po jakichś trzech minutach zorientowałam się, że nie jedziemy w stronę mojego domu. Bartman wiózł mnie na halę. Za jakieś pół godziny miał rozpocząć się trening. Najwidoczniej to właśnie tam miałam pogodzić się z Miśkiem. Ja bym z tego nie robiłam wielkiego problemu. Przecież w końcu byłoby jak dawniej. Nie potrafiliśmy się na siebie obrażać.
            Domyślałam się, że ta małomówność Michała wynika z czegoś zupełnie innego. Owszem, powiedziałam kilka słów za dużo wieczorem, przed jego wyjazdem, ale to nie był powód do zapuszczania focha. Chociaż chciał, bym tak myślała.
Musiał spotkać się z Dianą. Dlatego przez cały poniedziałek był przybity i małomówny. Pewnie ta jędza kolejny raz na niego naskoczyła, a on nie miał serca powiedzieć jej, że to nie jest jego wina.
            Na hali Jastrzębskiego Węgla bywałam przynajmniej raz w miesiącu. Nie kręciło mnie oglądanie chłopaków na treningach, ale podczas meczu to już inna sprawa. Michał na początku października zapewnił mi stałe miejsce w loży vipów. Jakiś czas temu oglądałam mecze w towarzystwie Moniki. Zawsze dobrze się dogadywałyśmy. Dlatego też myślałam, że chociaż trochę ją znam.
- Jagoda! Moja Jagódkaaaaa! – Zawył Gawryszewski, a po której chwili tkwiłam już w jego ramionach. – Coś dawno się nie widzieliśmy.
- Jakoś nie było okazji – uśmiechnęłam się do siatkarza. – I nie myśl, że teraz przybyłam tu dobrowolnie.
            Gawryszewski spojrzał na mnie pytająco. Wyjaśniłam więc, że Bartman ma dość swojego przyjaciela, któremu najwidoczniej potrzebna jest spowiedź.
            Na halę wkroczył Bernardi. Gdy jego wzrok padł na moją skromną osóbkę zaczął się śmiać, że klub wreszcie zatrudnił przedszkolankę do tych niewychowanych i rozwydrzonych chłopców. Rzeczywiście, czasem zachowywali się gorzej niż moi podopieczni. Niejednokrotnie miałam ochotę zabrać siatkarzy do przedszkola i im to udowodnić. Kiedy chciałam wprowadzać swój plan w życie, za każdym razem dochodziłam do wniosku, że mogą jednak mieć zły wpływ na maluchy.
- To gdzie ten Misiek? – Szepnęłam do Zbyszka, rozglądając się przy tym po hali. Przyjmujący wskazał głową na ławkę stojącą w odległym kącie. Nic dziwnego, że od razu go nie zauważyłam. Technikę kamuflażu opracowaną miał do perfekcji. – No dobra, to idę sobie z nim poważnie porozmawiać. Trzymaj kciuki i niech trener nam nie przeszkadza – dodałam konspiracyjnym szeptem. Po uśmiechu Bartmana stwierdziłam, że mogę być o to spokojna.
            Misiek wyglądał na zmęczonego życiem. Wzrokiem patrzył gdzieś w dal, totalnie ignorując moją osobę. Nie robił tego specjalnie. Kubiak nigdy nikogo nie ignoruje. To był dla mnie kolejny argument potwierdzający tezę: Diana to zła kobieta i robi wszystko, by mojego przyjaciela zgnębić, dobić, a później z chęcią będzie trącać jego ciało patykiem.
- Cześć – zaczęłam nieśmiało, siadając na podłodze. – Chcesz pogadać?
- Nie.
- A chcesz uczestniczyć dzisiaj w treningu?
- Nie.
- Michał, jaki ty dzisiaj wygadany – zironizowałam. Dopiero po tych słowach spojrzał mi prosto w oczy. Natychmiast miałam ochotę go przytulić, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Jako dobra przyjaciółka musiałam udawać, że w dalszym ciągu jestem na niego zła. Tak najlepiej zmusić Kubiaka do rozmowy.
            Nie tym razem. Słysząc gwizdek trenera podniósł się z ławki, wyminął mnie i dołączył do kolegów. Westchnęłam z irytacją. Kiedy Zbyszek posłał mi pytające spojrzenie, mogłam jedynie wzruszyć ramionami. Trzeba było załatwić sprawę inaczej.
            Pomachałam jastrzębianom na do widzenia i opuściłam halę. Już ja dobrze wiedziałam, jak zmusić Miśka do mówienia. Nie mógł przecież dusić tego wszystkiego w sobie. To nie będzie miało dobrego wpływu na niego samego, ani na jego grę. Tak, można powiedzieć, że w jakimś sensie troszczyłam się o drużynę Jastrzębskiego Węgla.

            Kiedy spędzam czas w kuchni, zawsze włączam radio i ustawiam na maksymalną głośność. Nie dość, że całą energię wkładam w gotowanie, to jeszcze dochodzi do tego dziki, szaleńczy taniec. Mój były twierdził, że w takim wydaniu jestem najseksowniejsza. Jak się przekonałam później: nie można wierzyć w ani jedno, jego słowo. Kobieta umorusana mąką przecież nie może wyglądać seksownie.
            Piekłam babeczki czekoladowe z budyniem dla mojego cudownego przyjaciela. Kochał słodycze. I wino. W drodze powrotnej do domu wpadłam więc do monopolowego, gdzie dostałam butelkę słodkiego, czerwonego wina. Ekspedientka je zachwalała. Miałam nadzieję, że Miśkowi będzie smakować.
            Babeczki znalazły się w piekarniku, zabrałam się za sprzątanie, a w radiu leciała piosenka z Piratów z Karaibów. Nie mogłam się powstrzymać. Ze ścierką w ręku śmiało wyginałam swoje ciało zupełnie nieświadoma tego, iż ktoś bacznie mi się przygląda od jakichś dwóch minut.
- Ty jesteś niesamowita – omal nie padłam na zawał, gdy usłyszałam głos Miśka. Oparłam się o kuchenne szafki i ciężko dyszałam.
- Czy ty chcesz mnie zabić?
- Jeszcze nie – uśmiechnął się, ale jakoś tak smutno. – Przydasz się jeszcze kiedyś.
- Myślę, że to „kiedyś” nastąpi znacznie szybciej, niż myślisz.
            Kubiak poszedł wziąć prysznic, a ja w tym czasie doprowadziłam całą kuchnię do porządku. Po dwudziestu minutach piekarnik wydał z siebie cichy dźwięk oznajmiający, że czas najwyższy wyciągnąć babeczki. Założyłam rękawice, chwyciłam gorącą blachę i ułożyłam ją na kuchence. Pozostało poczekać aż ostygną, by posypać je cukrem pudrem.
            Czekał nas fantastyczny wieczór z dobrym winem, czekoladowymi babeczkami i nastrojową muzyką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz